Każdy element na tej stronie został ręcznie wybrany przez redaktora House Beautiful. Możemy otrzymać prowizję od niektórych przedmiotów, które zdecydujesz się kupić.
Nad: Mieszanka efemeryd gromadzonych przez autora przez dziesięciolecia.
Niedawno 17-letni sąsiad po raz pierwszy zaopiekował się dzieckiem. Wychodząc, powiedziała nieśmiało: „Uwielbiam twój wystrój. Czy mogę zapytać, gdzie masz stare rzeczy w swoim mieszkaniu? Bardzo mi to pochlebiało, ale nie wiedziałem, jak odpowiedzieć: Moja rodzina i rzeczy mają dość skomplikowane relacje.
Ludzie używali wielu słów, aby opisać mieszkanie, w którym mieszkałem od ponad 10 lat, najpierw sam, a teraz z rodziną: Warstwowe. Maksymalista. Dziwaczny. Niektórzy zakładają – z tapetą w stylu vintage, ścianami galerii, starymi książkami, ułożonymi mosiężnymi klamkami fortepian i miszmasz ukochanych mebli i porcelany – od których moja rodzina jest tu od pokolenia. W pewnym sensie mają rację.
To, co zwykle mówię, to pewna odmiana: „Wiele z tego pochodzi od moich rodziców”. Lub „Kocham pchle targi i wolę rzeczy z historią i odzieżą”. Nic z tego nie jest nieprawdą, ale faktem jest, że pochodzę z rodziny zbieracze. Nie używam tego słowa luźno; Mam na myśli termin kliniczny, któremu często towarzyszy konstelacja innych zaburzeń psychicznych, która jest przedmiotem głęboko niepokojącego programowania rzeczywistości i jest zarówno źródłem, jak i objawem wielkiej osobowości ból.
Chociaż wielu z nas w kolejnych pokoleniach było poddawanych terapii i często przyjmowało leki, mój dziadek nie. Dziś łatwo byłoby przypisać wiele słów zachowaniom, które wydawały się dziecku na przemian porywające i przerażające.
David Lewis Taylor
Ale był to pokolenie, które miało mało pieniędzy, mało narzędzi i mniejszą skłonność do leczenia niewidzialnego, i był z tego dumny unikając okropności „kosza”, w którym każde z jego rodzeństwa pracowało na służbie, a jego matka spędziła większość jej czasu życie. Mówił otwarcie i często o tym, że częściowo poślubił moją babcię, żeby jej stabilne geny pomogły przeciwdziałać jego własnym.
David Lewis Taylor
Z pewnością robiła wszystko, co w jej mocy, aby przeciwdziałać akumulacji rzeczy, najpierw stałego strumyka, który można by w pewnym sensie wytłumaczyć jako konsekwencję młodzieńczego ubóstwa; potem potok, który ludzie zaczęli określać jako zabawną ekscentryczność; i wreszcie niezaprzeczalny dowód, że coś było bardzo, bardzo nie tak. Do czasu śmierci mojego dziadka każdy cal jego posiadłości był slumsem szop, ram w kształcie litery A, rozpadające się łodzie (jedna wypełniona szybkowarami), przyczepa, góry spleśniałego dywanu i gruz. Była też betoniarka, która, gdy byłam mała, wyglądała jak wielka babeczka.
Geneza nie była tajemnicza. Odkąd moja mama i jej czwórka rodzeństwa byli dziećmi, soboty były zarezerwowane na „Rundy”: kilka godzin poświęconych na trafienie w każdą wyprzedaż tagów, sklep z używanymi rzeczami i pojemnik na śmieci w bibliotece w powierzchnia. Kiedy się pojawiłem, to
stał się dla nich codziennym rytuałem, a dom był wypełniony zadziwiającą kolekcją mosiężnych zwierząt, maszynek do zepsutego chleba i przeterminowanej żywności. Każda letnia wizyta zaczynała się od grzebania w workach, w których dziadek gromadził dla mnie skarby: mundury marynarskie i lalki ze zmierzwionymi włosami, krucyfiksami i starymi spinkami.
„Kuracja to dyscyplina, a nie taka, którą uważam za naturalną”.
To były jedne z najszczęśliwszych wspomnień mojej mamy, która szybko wprowadziła mojego ojca, a potem mnie do kręgów. W piątki zaznaczamy gazetę i wytyczamy trasę, a o 8 rano następnego dnia jesteśmy za drzwiami. Same wypady są często stresujące, przerywane kłótniami o pieniądze, targowanie się i prowadzenie samochodu; czy mój ojciec potrzebuje kolejnej maszyny do pisania i czy wazon McCoy jest naprawdę wart 3 dolary. Ale ten moment, w którym moje oko dostrzega coś, co może być ząbkowanym rąbkiem litery D. Ręcznik Porthault w kartonowym pudełku z wyrzuconą pościelą lub matowy, głęboki błysk pojedynczego bakelitowego pierścienia na serwetki są tego warte. Z miejsca, w którym siedzę, widzę misę z ubitej miedzi w stylu Arts and Crafts, spływającą niebieską kopułę z sera, parę (być może) biedermeierowskich krzeseł, które triumfalnie przywiozłam do domu podczas naszej ostatniej wyprawy.
Intelektualnie wiem, że rzeczy nie zapewniają bezpieczeństwa ani szczęścia. Jeśli nie są ani potrzebne, ani używane, ani odsprzedawane, nic nie jest tak naprawdę „okazją”. I wiem, że sprzęgło odruchowego fizycznego niepokoju, który odczuwam, gdy mój mąż chce wyrzucić coś, co jest zepsute, niekoniecznie zdrowy. Kuratorstwo to dyscyplina, a nie naturalna. Bo pewnego dnia będę potrzebował tego dziadka do orzechów w kształcie wiewiórki.
A jednak kocham swój dom. Pracując z różnorodnym asortymentem rzeczy, które odziedziczyłem lub zgarnąłem, dawno temu postanowiłem pochylić się nad jego eklektyzmem, tworząc coś w rodzaju prywatnego muzeum. Historie, które kryją się za przedmiotami, mogą nie być tym, co ktoś wyobraża sobie na pierwszy rzut oka: nie są to pamiątki rodzinne ani elementy wartości handlowej. Może nawet pamiętam wszystkie złe skojarzenia – publiczne bójki, łzy. Ale siedzą tutaj, wybrani, otoczeni opieką i kochani. To też jest historia rodziny.
Sadie Stein jest redaktorem w Recenzja książki New York Times.
Ta historia pierwotnie ukazała się w majowym numerze ELLE DECOR z 2022 roku. SUBSKRYBUJ
Od:ELLE Decor US
Ta treść jest tworzona i utrzymywana przez stronę trzecią i importowana na tę stronę, aby pomóc użytkownikom podać ich adresy e-mail. Możesz znaleźć więcej informacji na temat tej i podobnych treści na piano.io.