Mój mąż i ja niedawno przerobiliśmy nasze domowe biuro, opróżniając go, abyśmy mogli odnowić podłogę. Ujawniły się wszelkiego rodzaju znaleziska — cenne zdjęcia rodzinne, pocztówki od starych znajomych, rachunki z restauracji z wycieczki do Włoch, z czasów, gdy faktycznie odwiedzaliśmy różne miejsca. Ale te 10 metrów książek kucharskich, prawie wszystkie zdobyte przez moi, każda z może dwiema lub trzema nakrapianymi stronami z psimi uszami, wskazującymi na rzeczywiste użycie? Jak, przy moim ograniczonym repertuarze kulinarnym, udało mi się zgromadzić taką różnorodność – wiele zwykłych błysków na patelni – i dlaczego nie mogę znieść oddawania któregokolwiek z nich?
Nie jestem osamotniony w łaknie towarzystwa przepisów, na które rzadko mam czas i energię. Podczas całej tej paniki kupowania w zeszłym roku, sprzedaż książek kucharskich podobno wzrosła o 17 procent. I to pomimo tego, że wywodzą się one z czasów, kiedy przepisy, takie jak synonimy i świetne cytaty, musiały… być mozolnie odzyskiwanym w staromodny sposób: stojąc w księgarni i potajemnie biorąc notatki.
W dzisiejszych czasach, kiedy jestem sparaliżowany przed piecem i potrzebuję jakiegoś konkretnego poradnika („Niezawodny sos z indyka dla opornych”, powiedzmy), przechodzę prosto do sieci. Jeszcze tutaj w naszym nowym domowe biuro, stojąc między mną a słonecznymi otwartymi półkami przygotowanymi na bardziej pomysłowe wystawy, wyłaniają się takie przestarzałe artefakty, jak wydanie „Joy of Cooking” z 1984 roku, wraz z przepisem na szopa pracza.
Aha i spójrz, zaraz obok tomu poświęconego w całości tarte Tatin: „Z Kuchni Julii Child”, wielkiego klasyka, sygnowanego nie mniej przez autorkę i jej męża Paula. Wiązanie nosi pochlebne ślady zużycia, ale nie dzięki mnie. Dołączył do naszego domu, gdy wyrwałem go z krawężnika po tym, jak schludniejszy sąsiad posprzątał dom. Któregoś dnia może nawet go otworzę.
Kompulsywne zbieranie książek kucharskich sugeruje triumf fantazji („Pewnego dnia muszę opanować ciasto francuskie”) nad zdrowym rozsądkiem („Jeśli musisz, to wygoogluj to!”). Z każdym przejęciem pojawia się powiązane pytanie: Jeśli ktoś ma nalegać na najnowsze porno z jedzeniem od Smitten Kitchen, czy powinno ono być w kuchni, czy na nocnym stoliku?
Pomijając czystą żądzę Czekoladowego Przekładka Maślankowego Maidy Heatter, obrazkowe książki kucharskie są zaufanym przyjacielem podglądacza. Nie ma potrzeby czernienia shitakes palnikiem, mówię, jeśli możesz zwinąć się pod kocem i zobaczyć, jak J. Zamiast tego robi to Kenji López-Alt.
Niestrudzone tempo typowego przepisu może również pomóc wyciszyć mózg kłębiący się od najnowszych wiadomości o globalnym ociepleniu i byłej kochanki Donalda Trumpa. Parafrazując Jane Kramer, znaną pisarkę i uzależnioną od książek kucharskich, jeśli nie możesz spać, sięgnij po przepis szefa kuchni Joëla Robuchona na purée ziemniaczane. Po prostu kontemplując proporcje tej nieuchwytnej emulsji — 1/2 funta. masło na 2 funty. ziemniaki — mogą cię zarazić. (Planujesz podać swoją wersję tłuczonych ziemniaków w Święto Dziękczynienia? Pozwolę sobie polecić 832-stronicowe dzieło szefa kuchni „The Complete Robuchon”. Albo do cholery, po prostu idź do Siostrzana strona AT, The Kitchn).
Częściowo jest to czynnik dotykowy, który sprawia, że przepisy na papier są tak uwodzicielskie. Podczas gdy gorący tłuszcz może zrobić z ekranem okropne rzeczy, może nadać pożółkłym stronom książki kucharskiej pochlebny połysk, a przezroczyste markery bardziej wymowne niż emotikony. Potem jest ekscytujący cukierek do oczu książki kucharskie ułożone lub ułożone w idealnym porządku. BTW, czy byłoby to alfabetycznie, czy najlepiej według koloru, tematu, autora lub poziomu trudności? Zakładając, że masz miejsce na półce lub bardzo duży stolik kawowy.
Pewien długoletni przyjaciel, który z pewną rozpaczą oceniał nasze zagracone mieszkanie, delikatnie szturchnął mnie w kierunku Marie Kondo proponując pobranie aplikacji, której używa do porządkowania wszystkich jej przepisów online. Widząc, że krzywię się z niedowierzaniem, sprytnie zapytała, czy może raczej nie wolałbym obdarzyć skrzydłem książki kucharskiej w Muzeum Debby.
Teraz myślę, że mógłbym uporządkuj te wszystkie książki kucharskie w kolejności, w jakiej je nabyłem, ukazując moją osobistą przeszłość, poczynając od smażonych frytek z lat 70. („Zjedz to!”, lubieżnie zilustrowany przez R. Okruchy) i kulminacyjnym jedzeniem z lat 20. ("Książka kucharska Nom Wah", usiana pożądliwymi migawkami dim sum w restauracji).
Słowem rady na temat tego ostatniego przejęcia, dokonanej podczas nostalgii za dniami sprzed pandemii. Przepis Nom Wah na ciastka z rzepą jest zabójczy. Zaproponuj, abyś przeczytał go bliżej pewnego wieczoru i ciesz się opisami obierania, tarcia, wyżymania, gotowania na parze, chłodzenia, smażenia, platerowania i przybrania. Następnie oprzyj książkę o ścianę, gdzie możesz ją zobaczyć, i zarezerwuj stolik.