Kiedy rozwiodłam się z moim byłym, dostał Mini Coopera, a ja większość kolekcji starych winyli. Myślałem, że to uczciwy handel – w końcu w grę wchodziły cztery oryginalne wydania płyt Zeppelin.
Aż do dnia, w którym negocjowaliśmy, kto co dostanie, ta kolekcja była przechowywana w konsoli do nagrywania, tuż obok stołu w salonie, który był zbyt duży tylko dla nas dwojga. Przestronna jadalnia, podobnie jak duże patio z tyłu i podwójne piekarniki w kuchni obok wyspy, którą uznaliśmy za idealną do rozmów, to wszystko powody, dla których wybraliśmy ten dom. Pamiętam, że próbowałem udekorować dla nas obojga, podkreślając mój gust w stylu femme midcentury modern z południowo-zachodnimi męskimi detalami, zawieszając nad nimi przerośniętą czaszkę wołu. przedpokoju i rzucanie spalonymi pomarańczowymi poduszkami kilimowymi, które zebrałem z Etsy na prawie każdy mebel, wszystko, co sprawi, że ta przestrzeń będzie wyglądać jak "nasz."
Wyobrażaliśmy sobie świąteczne przyjęcia i zabawianie przyjaciół, ale kiedy wszystkie te próby budowania przyszłości spełzły na niczym, to nie dekoracje ani przyjęcia, z którymi trudno było się rozstać. Zamiast tego było to wspomnienie spokojniejszych chwil — kiedy siedzieliśmy bez słowa, kręcąc „El Camino” przez The Black Keys na winylu, popijając Makers Mark na lodzie i wywołując uczucie, które mogę tylko nazwać "Dom."
Miesiące po tym, jak podzieliliśmy rekordy, opróżniłem magazyn, aby przenieść się z Atlanty do Nowego Jorku. W furgonetce było tylko miejsce na moją komodę lub wspomnianą konsolę. (Pozwolę wam zgadnąć, który z nich trafił.) Znalazłem się na podziurawionym gitarami lofcie na Lower East Side na Manhattanie, mieszkając z kochającym zabawę, dobrze skomunikowany współlokator, który wykorzystał rozległą kuchnię i salon jako centrum wydarzeń i cateringu dla swojej bezglutenowej pizzy biznes. Były takie noce, w których czułam się wdzięczna za kontakt z członkami moich ulubionych zespołów, gdy jedli pizzę ze słodkich ziemniaków w tej samej kuchni, w której każdego ranka robiłam jajecznicę. Były też noce, w których byłam zamrożona szokiem kulturowym przeprowadzki przez kraj w zupełnie inne miejsce, do zupełnie innego stylu życia, który był odległy od wszystkiego, co znałam. Na szczęście miałem swoje płyty, miałem gramofon, a kiedy nie widziałem zespołów na The Bowery lub kwestionowałem moje życiowe wybory w Soho w kawiarni, siadałem na moim rattanowym łóżku typu queen, kręciłem „Day and Age” The Killers, a do czasu, gdy grał trzeci utwór, czułem się, jakbym był w domu.
W końcu znalazłam się we własnym mieszkaniu, małej sypialni z jedną sypialnią, w której kuchnia, salon i biuro stapiały się ze sobą. Nie przeszkadzał mi brak przestrzeni, bo miałam wolność, miałam własne mieszkanie, ale co ważniejsze miałam swoją muzykę. A teraz, po opuszczeniu East Village na Manhattanie na bardziej zielone (i bardziej przestronne) pastwiska, moje nagrania zmieniły Airbnbs, pokoje hotelowe i przejściowe przestrzenie na południu również w domy.
Jako dziennikarz muzyczny, moje pragnienie dźwigania ze sobą gramofonu może być bardziej intensywne niż u większości ludzi, ale wierzę, że to coś więcej przyciąga mnie do mojej kolekcji. Dla mnie winyl zawsze tworzył poczucie nostalgii, dając mi migawkę tego, gdzie go kupiłem, z kim byłem, i w jakim byłem stanie psychicznym — coś, co rzadko znajduję w natychmiastowym pobraniu lub naciśnięciu odtwarzania na streamingu aplikacja. Słuchanie winylu, z jego statyką i niedoskonałościami, wydaje się odpowiednią reakcją na świat, który się pochylił w wygodę cyfrową, jednocześnie popularyzując „doskonałość” — a przynajmniej dążenie do czegoś, co może nigdy nie być naprawdę istnieć.
Niedawno przeczytałem artykuł w National Geographic powiedział, że ludzie często przyjmują rytuały, próbując przezwyciężyć strach i niepokój, ponieważ „większość z nich to próby uniknięcia negatywne wyniki”. Nic więc dziwnego, że kurczowo trzymałem się swoich rekordów, poruszając się po niepewności ostatnich kilku lat.
Nic też dziwnego, że kiedy czuję się nieswojo i tęsknię za miejscem, które może jeszcze nie istnieje, moją pierwszą ochotą jest nalanie kieliszka wina, rzucenie „Plotek” Fleetwood Mac,” na gramofonie i płakać, śpiewając razem z „The Chain”. To mnie uziemia. Przypomina mi, kim jestem, gdy jestem daleko od każdego, kto zna moje imię. Ten znajomy rytuał zakładania płyty LP przypomina mi, że dom to nie tylko miejsce czy cel podróży, ale uczucie, które dzieli tylko jedna piosenka. Pocieszająca jest też świadomość, że najwyraźniej nie jestem jedyną osobą, która łagodzi winyle: pomimo ekonomicznych skutków pandemii, sprzedaż winyli wzrosła wykładniczo w ciągu ostatniego roku.
Kiedy ludzie pytają mnie, gdzie zamierzam postawić flagę w następnej kolejności, nabrałem umiejętności swobodnego zmieniania tematu rozmowy, ponieważ w tej chwili nie wiem. To nie jest zła rzecz – wręcz przeciwnie, tak jak cierpliwie czekam na moją ulubioną piosenkę bez wygody przeskakiwania przez każdy utwór, czuję się komfortowo słuchając siebie, dopóki nie odkryć.
Wiem jednak, że w niedalekiej przyszłości pojawi się półka, a może kącik, a nawet pomieszczenie stworzone wyłącznie do słuchania muzyki. To miejsce, w którym moje nagrania będą się kręcić równomiernie i bez przerwy, kojąc mnie przez moje przewymiarowane słuchawki lub głośniki Marshalla. A obszar wokół tej przestrzeni? To jest miejsce, do którego będę swobodnie dzwonić do domu.