Moi rodzice spędzili 18 lat weekendów, szukając idealnego miejsca na wiejską ucieczkę, zanim w 1980 roku znaleźli to szwajcarskie schronisko w stylu górskiej chaty około 1973 roku. Kiedy po raz pierwszy wędrowali wzdłuż wysadzanego drzewami podjazdu, z którego rozpościerał się wspaniały widok na jezioro, wiedzieli, że ich poszukiwania wreszcie się skończyły.
Dzieci poprzednich właścicieli pomalowały wszystkie ściany, które moi rodzice przez cały czas pokryli boazerią z sękatego drewna sosnowego. Poza ułożeniem czekoladowo-brązowej wykładziny dywanowej od ściany do ściany i udekorowaniem dolnego poziomu - apartamentu teściowego - nową podłogą, nic się nie zmieniło przez następne 40 lat.
Nasz domek oferował całoroczną ucieczkę od napiętego grafiku szkolnego i zajęć pozalekcyjnych. Tylko jeden powiew powietrza pocałowanego sosny, kiedy po przyjeździe wysiedliśmy z samochodu i stres zniknął. Moja rodzina spędzała Boże Narodzenie i marzec przerwy na nartach, rakietach śnieżnych i ciesząc się śniegiem, aw letnie weekendy wygrzewaliśmy się na słońcu, pływaliśmy i płynęliśmy kajakiem. Graliśmy w niekończące się rundy w backgammona, karty i scrabble przy kominku. Ale dok był moim celem, gdy tylko mogłem się wykraść.
Wydawało się właściwe, że w roku, w którym mój syn skończył 15 lat, mój mąż i ja kupiliśmy dom od rodziców. Jak mogliśmy tego nie robić? Patrzyłem, jak mój syn chwieje się chwiejnym krokiem nad wodą, słyszałem, jak krzyczał z zachwytu w wieku trzech lat schodząc z pobliskiej skoczni narciarskiej pomógł mu zbudować domy dla żab i robaków las. Zakochał się w naszym domu i jeziorze tak samo jak ja, w pełni wykorzystując dni spędzone na łowieniu ryb, żeglarstwie, kajakach i wędrówkach. Przez ostatnie siedem lat ścigaliśmy się tutaj dzień po szkole i zostaliśmy do Święta Pracy.
Oczywiście w tym roku wszystko wyglądało inaczej: wszechświat zmienił się i wyrzucił życie wszystkich w powietrze. Zanim oficjalnie przejęliśmy akt własności domu w styczniu, dokonaliśmy bilansu stanu długa lista remontów to błagało o zrobienie: na piętrze znajdował się pokój z proszkiem w kolorze awokado i fioletowo-złota kuzynka, który wymagał patroszenia. Kuchnia (również w kolorze awokado) była malutką, ciemną przestrzenią, wystarczająco dużą dla maksymalnie 1,5 osoby, z kręconymi płytkami podłogowymi typu peel and stick, odsłaniającymi dwie inne warstwy linoleum pod spodem. Przy wejściu znajdował się wąski korytarz, do którego musielibyśmy wchodzić pojedynczo, z rękami obładowanymi torbami z zakupami, nartami i nosidełkami dla niemowląt.
W chwili, gdy mieliśmy zamachnąć młotami na parter, wybuchła pandemia. Praca mojego męża jako nagrywarki dźwięku w telewizji wyparowała w jednej chwili i zaczęliśmy się zastanawiać: czy to nie był najgorszy czas na wzięcie udziału w wielkim reno? Tak, tak było. A jednak naciskałem, aby iść do przodu. Spędziliśmy większość naszych godzin na bazgrołach i przepisywaniu rysunków planu otwartego, który chcieliśmy. Postanowiliśmy zmienić przeznaczenie wciąż super-ładnych wiśniowych szafek kuchennych, których mój kuzyn się pozbywał, więc wykonano wiele kreatywnej matematyki, aby dopasować je do naszej przestrzeni.
Wiosną, gdy ponownie zaczęto otwierać sklepy z narzędziami i drewnem, w końcu zniszczyliśmy pierwsze piętro. Wyrwaliśmy poplamione miodem sosnowe szafki, ściągnęliśmy nimi fragmenty gipsowego sufitu dwucalowe spiczaste końcówki, przecięły brązową wykładzinę i zeskrobały kawałki wyściółki pod.
Oczyszczając zakamarki kuchni podczas pokazu, znalazłem wiele rodzinnych pamiątek - stary karnet narciarski, na którym uśmiechała się do mnie 12-letnia twarz mojej siostry; dziadek do orzechów; instrukcja obsługi nigdy nieużywanej maszyny do lodów, moja siostra i ja zaoszczędziliśmy pieniądze na zakup dla taty lata temu; odręczny przepis mojej matki na syrop z kolibra; zwiniętą wiadomość w butelce po napojach, którą mój syn napisał w wieku sześciu lat, ale nigdy nie wrzucił go do jeziora. Wszystko miało swoją historię i podzieliłem się nią z moim synem.
Z pomocą znajomego wykonawcy rozpoczęliśmy przebudowę naszej chaty. Po drodze dokonaliśmy kilku interesujących odkryć: ktokolwiek zbudował szafki kuchenne, włożył w ściany jakieś zmięte gazety z 1974 roku (ale nie izolacja - nic dziwnego, że nasza szuflada na przybory zawsze zamarzała!). Ta sama pstrokata załoga prawdopodobnie nie sprawdzała istniejącego kodu budowlanego, ponieważ znaleźliśmy dziwne konfiguracje elektryczne. Kilka pokoleń wiejskich myszy wyraźnie zdecydowało, że nasze miejsce w kapturze jest najlepszym miejscem do dzielenia czasu, ponieważ znaleźliśmy wiele nietkniętych szkieletów na ścianach, podłogach i suficie. Ojej!
Każdej nocy kładliśmy się do łóżka o 20:00, wyczerpani, ale podekscytowani, gdy dom się otwierał i światło zalewało przestrzeń. Zachowaliśmy wiele z uroku oryginalnego domu - niedopasowane, ale przyjemne drewniane ściany, modne lata 70 czarno-srebrne oświetlenie toru, stos starych gier planszowych i oprawione zdjęcia z pierwszego maratonu mojego taty, nie mógł się rozstać.
Kiedy tylko mogłem, wymykałem się z trocin i udawałem się do nabrzeża, aby obserwować rodziny kaczych kaczątek poruszające się za matką. Wpatrując się z powrotem w dom ze swojej grzędy, pomyślałem, jakie to wielkie szczęście, że mieliśmy ten kawałek raju w górach, gdzie przez chwilę można było trzymać myśli o śmiercionośnych wirusach. A kiedy patrzyłem, jak mój syn kosi trawnik w butach roboczych mojego ojca z lat 70., które znaleźliśmy podczas opróżniania szafy wtedy się wyrwaliśmy. Uśmiechnąłem się, wiedząc, że za 40 lat będzie miał kilka wspaniałych historii do opowiedzenia swoim dzieciom, też.