Mój mąż i ja prawie zawsze planowaliśmy ostatecznie przenieść się gdzieś na wieś kiedy założyliśmy naszą rodzinę. Chcieliśmy niższych kosztów utrzymania i możliwości doświadczenia tego, o czym myśleliśmy powrót do stylu życia, myśleliśmy, że znajdziemy coś w mieście, w którym wszyscy znają wszystkich, a ludzie rzadko zamykają drzwi.
Kiedy w końcu zaczęliśmy szukać trzy lata temu, byliśmy podekscytowani tym, co zobaczyliśmy. Domy łatwo kosztują jedną trzecią tego, co wymienili w naszym Bucks County, Pa., Na przedmieściach. I zaoferowali znacznie więcej za naszą złotówkę - z łatwością można znaleźć wannę z czterema sypialniami, dwiema i pół dom górski który siedział na akrze ziemi dla mniej niż sześciu postaci.
Wiedzieliśmy, że przeprowadzka z naszego bardzo zatłoczonego obszaru będzie dostosowaniem. Pierwszą rzeczą, którą robiliśmy za każdym razem, gdy znaleźliśmy wpis, który nam się podobał, było poszukiwanie lokalnych firm, aby je zobaczyć jak daleko będziemy musieli podróżować, aby wziąć na wynos lub wykonać cel (według Google, 45 minut w jedną stronę) Mapy).
Niezrażeni straconym czasem najprostsze sprawy musiały się stać, ja i mój mąż ruszyliśmy naprzód. Znaleźliśmy lokalnego pośrednika handlu nieruchomościami w okolicy i wysłaliśmy mu kopię naszej wstępnej zgody oraz kilka ofert, które nam się podobały, aby mógł poczuć, czego szukamy.
Nie zniechęciło mnie to, gdy natychmiast zadzwonił do mnie, aby powiedzieć mi, że jeden z domów, który wysłaliśmy, był niezgodny z naszą wstępną zgodą ponieważ miał szambo, który szybko wyjaśnił, był wykopem, w którym nasze ścieki siedziały pod ziemią, dopóki nie wyciekną do ziemia. Powiedział, że większość nieruchomości, które zobaczymy, nie była podłączona do publicznych systemów wodno-kanalizacyjnych, a zamiast tego polegała na studniach i szambach. Byłem nawet podekscytowany. Pomyśl o pieniądzach, które zaoszczędzilibyśmy na narzędziach!
Zabrałem ze sobą poczucie ślepego optymizmu, jadąc na górę, aby zobaczyć garść domów, które nam zaplanował. Słońce siedziało nisko na jasnym, błękitnym niebie, a gdy odbyliśmy godzinną wędrówkę, okresowo wyobrażałem sobie, że wracamy do domu od moich teściów. „Mogę sobie wyobrazić życie tutaj” - ogłaszałam mężowi za każdym razem, gdy byłam pewna, że zbliżamy się do celu. W końcu było to wszystko, co naszym zdaniem chcieliśmy: kilometry otwartej ziemi, podzielone od czasu do czasu przez farmę lub straż pożarną.
Gdy podróż trwała dalej, nasz minivan starał się pokonywać zakręty i zakręty tylnych dróg, którymi podróżowaliśmy. Nerwowo żartowałem z tego, jak musielibyśmy wymienić nasz samochód dostawczy na coś z napędem na cztery koła, a wszystkie inne wydatki, które ponieślibyśmy mieszkając tutaj, zaczęły mi się pojawiać umysł (potrzebowalibyśmy odśnieżarki, generatora, a nasze samochody doświadczyłyby znacznie większego zużycia podczas jazdy w górę i w dół góry za każdym razem, gdy chcieliśmy jechać, no cóż, gdziekolwiek naprawdę.)
Zanim nasza furgonetka wreszcie dotarła do stromego zbocza pierwszego podjazdu, dzień zmienił się w nudny i pochmurny, a mój optymizm zaczął słabnąć. Drzewa, które otaczały drogę tak daleko, jak okiem sięgnąć, blokowały zarówno słońce, jak i widok na któregokolwiek z naszych przyszłych sąsiadów. Chciałem wsi, ale teraz, gdy stałem na pustkowiu, zastanawiałem się.
Dom był w porządku, ale mój mąż zauważył, że stracilibyśmy wiele z tego małego miasteczka, na które liczyliśmy, gdybyśmy nigdy nie spotkali się z sąsiadami. „I zapomnij o trikach lub leczeniu” - powiedział, kiedy wróciliśmy do furgonetki i pojechaliśmy do następnego domu. „Zajmie nam całą noc uderzenie tutaj pięciu domów!”
Następny dom przyniósł więcej tego samego. Zanim dotarliśmy do ostatniego pokazu dnia, oboje modliliśmy się, aby ten dom był tym jedynym. To była zdecydowanie najbardziej obiecująca z tej grupy, ale kiedy staliśmy na podwórku i rozmawialiśmy o wszystkim, co widzieliśmy tego dnia, zacząłem odczuwać tonięcie.
Nie wszystkie stocznie były wypełnione kopcami ziemi pokrywającymi szamba (i coś, co nazywano polem drenażowym), i nie było fajki oznaczone kreskówkową czaszką i piszczelami (aby każdy był na tyle ciekawy, by je otworzyć, bo był pełen) metan). Nie, to był nieznany dźwięk, który wydawał się pochodzić z krzaka, przy którym staliśmy. Na początku myślałem, że to cykady, ale dopiero gdy nasz pośrednik spojrzał w dół i krzyknął, zdałem sobie sprawę, że rozgniewaliśmy raczej dużego grzechotnika. Szybko cofnęliśmy się od niego, a potem patrzyliśmy, jak wślizguje się do szopy i wysuwa głowę, aby mógł nas obserwować, dopóki nie wyjdziemy.
W drodze powrotnej zdaliśmy sobie sprawę z niekończącego się ruchu i mil dużych sklepów, że szukaliśmy tego małego miasteczka uważamy, że nadal chcieliśmy wygody zakładów przetwarzania odpadów i szop, które częściej byłyby wybierane przez pszczoły niż jadowite węże.
Właśnie dlatego ostatecznie osiedliliśmy się w mieście, które miało to, co najlepsze z obu światów: cel w „bieganiu” odległość, ale wystarczająco daleko od zgiełku miasta, abyśmy mogli zobaczyć gwiazdy w nocy, i Zero. Grzechotka. Węże