Kiedy wyruszyłem na medytację w styczniu, miałem nadzieję, że zmieni to moje życie na dwa sposoby: zmniejszając niepokój i pielęgnując poczucie wewnętrznego spokoju. Cztery tygodnie później z przyjemnością informuję, że dokładnie tak się stało. Zmiana była subtelna, ale mimo to zauważalna. Oto jak rozegrano ostatnie dwa tygodnie.
Nadal odbijałem się i wymuszałem pomiędzy medytacjami (prowadzeniem, mantrą, uważnością i kundalini) w zależności od mojego nastroju. Jedyna różnica polegała na tym, że każdego dnia zwiększałem czas medytacji o minutę, mając na względzie pracę aż do 20 minut. Do 15 dnia 10-minutowa medytacja była bardzo trudna i dodawanie dodatkowej minuty za chwilę wydawało się niczym wielkim. Ale kiedy minuty zaczęły się naprawdę sumować, coraz trudniej było pozostać w bezruchu - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Po czymś, co wydawało mi się wiecznością siedząc w medytacji, zacząłem się zastanawiać, ile czasu minęło, i poczułem, że walczę z pragnieniem zerknięcia na minutnik. I tak przecisnąłem się przez nią, ale nie bez nerwów.
W tych dniach lęk prawie nie istniał, z wyjątkiem jednego odcinka paniki w dniu 20 (ugh), ale tak naprawdę byłem pod wrażeniem tego, jak szybko byłem w stanie się uspokoić.
Miałem do 19 minut medytacji do 23 dnia, co jest szalone. Zanim zacząłem wyzwanie, samo siedzenie przez minutę było wyzwaniem, a teraz miałem do 19 minut! Co? Ten dzień był zdecydowanie jedną z najgłębszych medytacji, jakich kiedykolwiek doświadczyłem. Wpadłem w ten głęboki senny stan świadomości. Na pewno było to radosne doświadczenie na wyższym poziomie. Nie wiem nawet jak to opisać. To było tak, jakbym całkowicie się zagubił w tej chwili bezruchu - jak czas płynął, ale stał w tym samym czasie.
Przez ostatnie kilka dni medytacji konsekwentnie medytowałem przez 20 minut. Chociaż nigdy więcej nie doświadczyłem tego samego głębokiego stanu medytacji od 23 dnia, uznałem, że to dłużej z jakiegoś powodu okresy medytacji były po prostu lepsze - tak, jakbym czerpał z sesji jak najwięcej. Wyszłam z tych dłuższych sesji, czując się bardziej odświeżona, spokojna i połączona ze sobą niż z sesjami 10-minutowymi. Im dłużej to robiłem, tym łatwiej było mi pozostać w bezruchu na tak długo. Nie zrozumcie mnie źle, 20 minut to wciąż wyzwanie (mam na myśli, że to długość odcinka serialu na Netflix), ale nie tyle, ile się wydawało na początku.
Ogólnie rzecz biorąc, doświadczenie było całkiem niezłe. W przeszłości moimi największymi wyzwaniami związanymi z medytacją było po prostu znajdowanie czasu na zrobienie tego i faktycznie pozwolenie sobie na robienie niczego przez kilka minut bez postrzegania go jako stratę czasu. Nie było to problemem podczas tego wyzwania po prostu dlatego, że z góry zdecydowałem, że to po prostu nie będzie problem. Uczyniłem medytację priorytetem niepodlegającym negocjacji i zacząłem postrzegać ją jako akt miłości własnej. Już sama zmiana sposobu myślenia znacznie ułatwiła całe doświadczenie. Medytacja w żadnym momencie wyzwania nie była uciążliwa. Teraz naprawdę nie mogę się doczekać porannej medytacji.
Ponad wszystko jestem naprawdę dumny z tego, jak konsekwentnie byłem. Nie sądzę, żebym medytował przez tyle dni z rzędu. To jest sam w sobie wyczyn. Przekonałem się, że przynajmniej dla mnie jest o wiele łatwiej robić coś codziennie, niż robić to raz na jakiś czas, ponieważ wpadasz w prąd. Z czasem nowy nawyk staje się częścią twojej codziennej rutyny i przestaje być wyzwaniem.
Porozmawiajmy teraz o lęku. Chociaż lęk nie jest dokładnie czymś, co można oszacować, myślę, że codzienna medytacja pomogła mi utrzymać Zen przez cały miesiąc. Niepokój, którego doświadczyłem, był dość minimalny i ogólnie bardziej czuję nad nim kontrolę niż nad sobą.
Wcześniej, kiedy miałem atak paniki, dosłownie zrujnowało mi to cały dzień. Czasami nawet doprowadzało mnie to do łez, nie dlatego, że sam lęk był tak zły, ale dlatego, że czułem, że poniosłem porażkę, ponieważ przede wszystkim miałem atak paniki. Zatapiałbym się w tym ciemnym miejscu i tarzałbym się przez wiele godzin. Teraz łatwiej mi to otrząsnąć w ciągu kilku minut i spędzić dzień tak, jakby nic się nie wydarzyło - to było dla mnie ogromne.
Oprócz tego, że uczę się, że nie jestem typem monogamicznym, jeśli chodzi o style medytacji i że robienie tego z samego rana działa najlepiej dla mnie (o czym pisałem w moim odprawa w połowie drogi), Z przyjemnością informuję, że uczę się, jak brać zimną pigułkę. Przez cały dzień mam subtelne, ale zauważalne poczucie wewnętrznego spokoju. Poruszam się trochę wolniej i łatwiej jest mi skupić się na zadaniu, przy którym, podobnie jak przed wyzwaniem, mój umysł pracował już nad kolejnymi trzema zadaniami z mojej listy zadań do wykonania. Zamiast wsłuchiwać się w chęć bycia produktywnym co minutę, pozwoliłem sobie na chwile wolnego od poczucia winy przestoju pod koniec dnia, a to wydawało się wyzwalające. Ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że z łatwością przeżywałem swoje dni, zamiast ich gonić.
Mimo że nasz związek trwa od lat, medytacja i ja oficjalnie wróciliśmy do siebie i tym razem dokładamy wszelkich starań, aby się utrzymać. Naprawdę podobało mi się to doświadczenie i planuję kontynuować medytację przez co najmniej 10 minut dziennie. Czy zrobię to każdego dnia na zawsze? Kto wie. Odtąd zamierzam po prostu wziąć jedną sesję medytacji na raz i zobaczyć, dokąd mnie to zaprowadzi.